Czy można zabić z litości?

To był jeden z najgłośniejszych procesów sądowych II RP. Na tytułowe pytanie sąd starał się odpowiedzieć, analizując przypadek zabójstwa młodej dziewczyny zmagającej się z problemami psychicznymi. Zastrzelił ją kuzyn, twierdząc, że "ulżył jej w cierpieniu".
Woicki składa wyjaśnienia przed sądem, fot. "Przegląd Łomżyński" 28.04.1935

To był jeden z najgłośniejszych procesów sądowych II RP. Na tytułowe pytanie sąd starał się odpowiedzieć, analizując przypadek zabójstwa młodej dziewczyny zmagającej się z problemami psychicznymi. Zastrzelił ją kuzyn, twierdząc, że "ulżył jej w cierpieniu".

"Zlikwidowałem życie Marylki"

9 kwietnia 1935 r. przed warszawskim sądem rozpoczął się proces o zabójstwo z litości. Przewodniczącym składu sędziowskiego był sam prezes sądu - Duda. Nie był to absolutnie typowy proces, gdyż i motywy zbrodni były absolutnie niespotykane. Prasa opisywała proces jako "pierwszy w praktyce sądu polskiego".

Ofiarą morderstwa była 17-letnia Maria Łobodowska, uczennica gimnazjum, córka majstra fabrycznego. Od wczesnego dzieciństwa była bardzo inteligentna, ale jednocześnie - jak wyjaśniano w sali sądowej - bardzo "słabowita". Niewyrobiony charakter pisma oraz brak zwracania uwagi na schludny ubiór rzuciły podejrzenia na chorobę psychiczną kobiety. Jej daleki kuzyn Woicki, który stał sie jej jedynym przyjacielem i powiernikiem, uważał, że nie rozwija się ona normalnie. W końcu zamknęła się w sobie i stała się odosobniona. W czasie leczenia uznano, że kobieta cierpi na ciężką nerwicę z mocnym odcieniem depresyjnym. W nocy miewała ataki lęku, wzywano do niej pogotowie.

Opowiadała o silnym pragnieniu śmierci, ale jednocześnie "nie chciała jej sobie zadać". Razem z Woickim poszła nawet na Most Poniatowskiego w Warszawie, ale zabrakło jej odwagi, by skoczyć. Woicki uznał, że tylko śmierć wyzwoli ją z tragicznego obłędu. Po długiej rozmowie z ofiarą wziął broń i oddał jeden celny strzał w głowę Łobodowskiej. Dziewczyna zginęła, a Woicki wyjaśniał, że zrobił to "dla przecięcia pasma cierpień nieuleczalnie chorej dziewczyny". Na odgłos strzałów do pokoju wbiec maiała kuzynka Łobodowskich Kazimiera Piotrowska. Woicki rzekł wówczas: "Zlikwidowałem życie Marylki" i kazał wezwać policję.

Terapia nie pomogła

Na ławie oskarżonych zasiadł 30-kilkuletni Aleksander Woicki, absolwent miejskiej szkoły. Interesował się psychologią i pedagogiką, pełnił funkcję wychowawcy w bursie miejskiej. Obecni w sali sądowej dziennikarze opisywali go jako starannie ubranego mężczyznę, o spokojnych oczach za okularami w rogowej oprawie. Ale spokój zniknął wraz z rozpoczęciem procesu. Woicki niechętnie mówił o tragedii.

Z zeznań Woickiego wynikało, że zabił swoją chorą siostrzenicę z Marię Łobodowską z litości. Miał być to "krzyk rozpaczy współczującego człowieka". Twierdził, że odwiódł Łobodowską od zamiaru samobójstwa, ale obiecał jej pomoc w odejściu z tego świata w momencie, gdy stan jej zdrowia będzie beznadziejny. I w końcu do tego doszło.

Choroba psychiczna kobiety wzmogła się w 1928 r. "Stroniła od ludzi, nie chciała jeść, mięso nazywała zwłokami zwierząt" - wyjaśniał oskarżony. Twierdził, że zmarła nie potrafiła prowadzić rozmów z mężczyznami, a on chciał zaszczepić w niej optymizm i namawiał ją do zamążpójścia. Różnego rodzaju terapie, nawet u mistrza medycyny tybetańskiej Wojnowskiego, nie przynosiły żadnych skutków. Sam Wojnowski stwierdził, że nie mógł jej pomóc, a jedynie przynieść ulgę na dzień-dwa.

Woicki zaczął więc snuć plany odebrania życia Łobodowskiej. Początkowo myślał o truciźnie, ale chciał oszczędzić jej cierpień. Dlatego zdecydował się użyć broni.

Z litości, ale nie na żądanie

Na pytanie sądu, czy przyznaje się do winy, stwierdził, że rozumie, iż zabójstwo jest przestępstwem, ale do winy się nie poczuwa.

- Krytycznego dnia przyszedłem. Ledwo się ze mną przywitała. Rozmawialiśmy przez półtorej godziny. Ledwo się ze mną przywitała. Mówiła, że może godzina albo dwie dzieli ją od obłędu - opowiadał Woicki. Dalej mówił, że zapytał dziewczynę, czy chce umrzeć, a ona miała odpowiedzieć: "cóż, ty teraz kpisz ze mnie". Choć nie padło wyraźne "tak" lub "nie", Woicki wyjął pistolet i strzelił do kuzynki.

Rodzina Łobodowskiej, zeznając przed sądem, oznajmiła, że nie ma urazy do oskarżonego. Prokurator Marcinkowski wysnuł wniosek, że u 17-latki nie było chęci pozbawienia się życia, a mogła ona żyć długo, nawet z chorobą psychiczną, a jej stan mógł ulec wkrótce poprawie. Obrońca Woickiego twierdził, że spełnił on rzeczywistą prośbą swojej kuzynki.

Sąd po naradzie wydał wyrok, skazując Aleksandra Woickiego na dwa lata więzienia za zabójstwo w afekcie. W motywach wyroku sąd uznał, że Woicki dopuścił się zabójstwa z litości, jednak wskazał, że nie zachodzi tu przypadek zabójstwa na prośbę ofiary, gdyż Maria Łobodowska nie była w pełni władz umysłowych, dlatego nie mogła takiej prośby świadomie skierować.

2 sierpnia 1935 r. w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie w wydziale III karnym odbył się proces apelacyjny Woickiego. Adwokat Eugeniusz Dmowski odwołał się od wyroku, podnosząc, że w danym wypadu zaszło zabójstwo z litości i na prośbę. Żądał złagodzenia i ewentualnego zawieszenia tej kary. Proces apelacyjny przyciągnął do sądu sporą publikę, budząc niezwykłe zainteresowanie.

- Sąd apelacyjny po dłuższej naradzie wydał wyrok zatwierdzający w całości orzeczenie pierwszej instancji. W ustnych motywach przwodniczący sędzia Keller zaznaczył, iż sąd apelacyjny uznaje, iż Woicki działał z litości, ale nie na żądanie ofiary - pisała gazeta "Dzień Dobry".

Wasze opinie

STOP HEJT. Twoje zdanie jest ważne, ale nie może ranić innych.
Zastanów się, zanim dodasz komentarz
Brak możliwości komentowania artykułu po trzech dniach od daty publikacji.
logo
Prywatność | Reklama | Kontakt
© 2024 CYBERMEDIA